Kategorie
Natura Wyróżnione

O Cypisku, który odnalazł szczęście

Spędzamy całe życie szukając szczęścia. Próbujemy je odnaleźć w relacjach z innymi, rzeczach materialnych, pieniądzach, stymulantach, dzieciach, byciu aktywnym, w szkoleniach, tytułach czy duchowości. Możemy jednak to wszystko mieć i nie czuć w ogóle radości. Do tego niejednokrotnie pojawiają się zaburzenia zdrowotne, problemy emocjonalne. Im jesteśmy starsi, tym coraz bardziej rozumiemy, że w życiu tak naprawdę szukamy spokoju, bezpieczeństwa i harmonii w sobie. Nawet jeśli czasami, tak jak ja, lubimy trochę adrenaliny, by czuć swój indywidualny balans życia. To jednak koniec końców chcemy mieć własny kąt, czy w willi, czy w kamperze, wśród rodziny, swojej osoby lub przyjaciół, lub po prostu blisko natury, w spokoju z własnymi myślami, bez nieujarzmionego lęku, czując pełnię życia. 

Każdy z nas rodzi się z pewnymi trudnościami umysłowo-cielesnymi (ale też darami!). Każdy z nas ma jakieś słabe punkty, nad którymi musimy pracować, by zaadaptować się w świecie i osiągnąć spokój. Każdy z nas ma pewne zdolności, które, jeśli tylko zdamy sobie z nich sprawę, mogą nam pomóc w osiągnięciu naszych celów, korzystając z posiadanych zasobów energii. To jest tak naprawdę nasze ostateczne kształtowanie osobowości; „zamykanie nas samych” jako indywidualnej formy skończonej, często nazywane „odnalezieniem siebie”. 

Nie raz słyszymy, że ktoś wyjechał w góry, nad morze, do Georgii czy Islandii, w poszukiwaniu siebie. Na pewno, to bardzo pomaga. Szczególnie, gdy nasz umysł przewlekle jest zajęty analizowaniem każdego potencjalnego problemu. W końcu mamy czas, by zastanowić się nad życiem, zregenerować zmęczone stresem ciało, pomyśleć co możemy zrobić dla siebie lub poczuć nowe bodźce dzięki pięknu przyrody. Do dopełnienia nas, często potrzebujemy jednak uzupełnić pewne braki w naszej psychice, które mogły zostać pozostawione w naszych głowach już za młodu. Może wówczas wymagać to od nas większego nakładu pracy nad sobą niż jedna odbyta podróż w nieznane. Do tego dochodzi nasza osobowość, indywidualna, zależna od skali aktywności płatów czołowego i skroniowego, które często wpływają na postęp naszego rozwoju i akceptacji. Ktoś może być ekstremalnie wrażliwy, ktoś inny emocjonalnie powściągliwy. Te elementy mogą tymczasowo blokować pewne drzwi możliwości. 

Nie mniej każdy z nas do osiągnięcia „pełni siebie” potrzebuje harmonii, spokoju. I co najważniejsze: miłości i akceptacji siebie, takimi jacy jesteśmy, w danym momencie, starając się rozwijać i być coraz lepszymi. 

I nagle obserwujemy równowagę hormonalną, mijają stany lękowe, wraca miesiączka, czy problem z tarczycą. Mogę Wam nadmienić, że osoby, które mają nadaktywną postać płata czołowego są często osobami bardziej wrażliwymi, duchowymi, ale też niejednokrotnie schorowanymi, jeśli nie nauczą się stąpać twardo po ziemi. 

Często w odnalezieniu nas samych pomaga podróż.. ale nie musimy wyjeżdżać za ocean, czy wspinać się ponad 2 metry n.p.m. „Wystarczy” odbyć wędrówkę przez nasze doświadczenia, naukę leczenia naszego umysłu, kreowania naszego zdrowia fizycznego i emocjonalnego (zdrowe żywienie, regeneracja, aktywność fizyczna i umysłowa, bliskość natury) i odzyskać intuicję, łączność z ciałem.

Niekiedy pomogą nam dodatkowe techniki jak: medytacja, terapia kognitywno-behawioralna, modlitwa, afirmacje, akupunktura, ale o tym niedługo napiszę, lub napiszemy z Robertem, z którym razem medytujemy, podróżujemy i ciągle szukamy siebie i swojego miejsca… teraz wspólnie, więc raźniej, a że oboje jesteśmy wrażliwi, to mamy przy tym ogromne pokłady szczęścia i fascynacji.

A wrażliwość to jest pozytywna cecha, którą należy akceptować i uważać za wielką moc. I piszę to, bo wiele osób uważa ją za słabość.

Są takie momenty, gdy natura naprawdę mnie zadziwia. Jeszcze tyle rzeczy przede mną, a już jestem niezmiernie wdzięczna losowi za to co udało mi się zwiedzić, przeżyć, dotknąć, poczuć. Czasami niektóre widoki powodują, że do oczu napływają łzy ze szczęścia.


Nie zapomnę dnia, gdy weszłam na Rysy, w dzień bardzo zimny, mżysty, pochmurny; do tego pomimo sierpnia było tam ok 3 stopni Celsjusza. Myśleliśmy ze znajomymi, że nic nie zobaczymy ze szczytu oprócz szarych kłębów obłoków.

Jakie olbrzymie zdziwienie nas ogarnęło, gdy nagle wraz z pierwszym krokiem postawionym w najwyższym punkcie góry, wszystkie chmury jak na zawołanie odeszły na boki, zaświeciło słońce, a naszym oczom ukazał się jeden z najpiękniejszych widoków jakie widziałam w życiu! To było coś niesamowitego, jakby nagroda za trudną trasę od strony polskiej, bez pogody, po pierwszych godzinach w lekkim deszczyku, po metrach łańcuchów na pionowych ścianach, z glukozą w policzku, jak chomik, by nie ryzykować hipoglikemią na stromej trasie, gdzie nie ma warunków, by wyjąć glukometr.

Mam wrażenie, że naturalnie produkowane opioidy podczas stymulacji naturą zmieniają właściwości w emocjach, intuicji, odmieniają postrzeganie rzeczywistości. Wszystko wówczas wydaje się bardziej mistyczne i przepełnia Cię radość. I tak się właśnie czułam tam na szczycie. 

Ja nie potrzebuje stymulantów w postaci toksycznych używek, polecam Wam z całego serca maksymalizowanie neurohormonów takimi wycieczkami jak ta.

Szczęście na Rysach do tego było podwójne, ponieważ wyjmując telefon, by uwiecznić niewiarygodny widok, który rozpościerał się wokół nas, zauważyłam, że otrzymałam sms od nieznajomego chłopaka z Dolinki Roztoki, którego bardzo chciałam jeszcze raz spotkać i się z nim zapoznać.

Aż usiadłam z niedowierzenia. W takim miejscu. Taka niespodzianka. Udało się! Odnalazłam go! I czułam, że spotkamy się jeszcze nie raz. A trzy stopnie na Rysach przerodziły się w trzydzieści. 

Jarek, mój kompan, nawet przez przypadek uchwycił ten moment :).

Ale wróćmy od początku do schroniska i ciągu dalszego historii z ostatniego wpisu.

Tego ranka, kiedy odkryłam, że nowo poznany chłopak zniknął, poczułam się zawiedziona. Zeszłego wieczoru miałam wrażenie, że celowo nas namawia na późniejsze wyjście w góry, czułam od niego zainteresowanie. Mnie samą bardzo intrygował. Do tego szukaliśmy ciągle kontaktu wzrokowego lub choć chwilowej wymiany zdań. Czułam energię dotąd nieznaną mi, w sumie to ciężką do wytłumaczenia. Dlaczego nas przyciąga do kogoś? Nie wiem, czy nawet naukowcy są w stanie to dokładnie wyjaśnić. Wpływów podobno jest wiele. Pisałam nawet trochę o tym TU.

Jednak, gdy poznajesz kogoś i wydaje Ci się, że tą osobę znasz wieki, a czujesz się przy niej tak komfortowo, jak przy nikim innym do tej pory, można się zastanowić, czy faktycznie teoria reinkarnacji nie jest prawdziwa, a Wy, czy już przypadkiem wcześniej nie byliście razem w innym życiu ;). Ja to uczucie właśnie poznałam i zaczynam w to wierzyć. 

Gdy rano usiadłam smutna w jadalni schroniska do śniadania, przy wielkim drewnianym stole, patrzyłam w jajecznice jakbym chciała przeanalizować w niej wszystkie aminokwasy. Moi kumple, Mateusz i Jarek, zaczęli się ze mnie śmiać, że pewnie już jestem zmęczona, skoro nic nie mówię, szczególnie, że noc nie należała do najmilszych- spanie na podłodze, plus ktoś przeraźliwie chrapał. Oczywiście jak to prawdziwy Cypis, wśród kolegów, nie przyznałam się, że chodzi o ledwo co poznanego chłopaka, z którym rozmawialiśmy dzień wcześniej. No cóż, widocznie się myliłam. Wiele się wydarzyło w tym roku, również, jeśli chodzi o niewłaściwe lokowanie emocji. Ledwo co zaakceptowałam samotność, więc może tak będzie najlepiej, pomyślałam.

Mieliśmy ruszyć w Rysy około południa, wg wyliczeń doświadczonego kolegi Jarka, który w górach czuje się jak kozica i niejednokrotnie wchodził na znacznie trudniejsze i wyższe szczyty. Siedziałam dalej przy stole, już ubrana w suche, cieplutkie buty, prosto z suszarni, gdy nagle dostrzegłam wchodzącą do jadalni parę młodych ludzi, którą widziałam dzień wcześniej z tajemniczym nieznajomym. 

Jak to? Jego nie ma, a oni zostali? 

Chyba pół godziny walczyłam ze sobą, zanim do nich w końcu podeszłam. Tylko co ja mam im powiedzieć?

Przypomniałam sobie, że rano Mateusz, mój towarzysz podróży, odkrył, że ktoś pozostawił przy jego śpiworze ręcznik. Podejrzewaliśmy, że mógł należeć właśnie do “Tego” chłopaka, bo spał na podłodze koło nas. Nie marnując więcej czasu (zaraz przecież wyruszamy w góry), zmobilizowałam się w sobie i podeszłam do pary pytając o kontakt do kolegi, z którym ich widziałam poprzedniego wieczora, bo w końcu muszę mu oddać ręcznik:). Okazało się, że oni również go nie znali, nie pamiętają nawet jego imienia. Po prostu razem siedzieli przy jednaj ławce, rozmawiali, ale nie mieli do niego kontaktu. 

Ah. No cóż, trudno. 

Podziękowałam im. W głowie miałam jeszcze w sumie plan B i C uzyskania danych nieznajomego od schroniska, przy czym ostatnia wersja była raczej niezgodna z prawem:). W duchu się śmiałam z siebie, że nie rozumiem dlaczego mi tak na tym strasznie zależy. W sumie to nawet go nie znam. 

W pewnym momencie para jednak jeszcze raz zwróciła się do mnie. Nagle przypomnieli sobie, że mają kontakt do dziewczyny, która część trasy pokonała z właśnie moim nieznajomym, więc jest duża szansa, że może posiadać jego numer. Zaoferowali mi, że się z nią skontaktują, a ode mnie wezmą numer telefonu i w razie uzyskania namiarów, wyślą mi je. 

Moi kompanie w tym czasie zaczęli mnie już wołać, że czas wyruszyć na Rysy. Także zostawiłam chętnej do pomocy parze mój kontakt, bardzo wdzięczna, z myślą:

będzie co będzie.

Pogoda nie była najprzyjemniejsza. Ale po poprzednim dniu chodzenia w deszczu i burzy, w ogóle mi nie przeszkadzała. Za to mała mżawka spowodowała, że Morskie Oko było tego dnia puste, co w tym sezonie jest dość wyjątkowym widokiem, ale dla nas było dodatkową gratyfikacją.

Nagle gdzieś w połowie trasy otrzymałam na resztkach zasięgu wiadomość od poznanej pary w schronisku, w której podany został numer do nieznajomego chłopaka, o teraz już znanym imieniu – Robert :). Jaaaa! Chyba do końca nie wierzyłam, że tak łatwo uda mi się zdobyć ten kontakt :). 

Z racji, że już wchodziliśmy z chłopakami coraz wyżej, szybko wysłałam mało romantyczną wiadomość do Roberta, że mam do oddania jego ręcznik, ale oczywiście z dużą nadzieją o ponownym spotkaniu. Podpisałam się. 

Dobra, idziemy zdobywać szczyt!


Czy wiecie co to jest widmo Brockenu? To zjawisko optyczne, które najczęściej spotykane jest w wysokich górach. Zresztą specyfika jego powstania, ogranicza możliwości jego zobaczenia. Polega ono bowiem na zaobserwowaniu własnego cienia na znajdującej się poniżej stromych grani chmurze lub mgle (czyli stoimy pomiędzy słońcem a chmurą). Wokół cienia, zwłaszcza głowy, pojawia się jakby tęczowa aureolka, nazywana glorią. Kolorowy nimb powstaje na skutek załamywania się promieni słonecznych na kropelkach wody.

Właśnie na Rysach zobaczyłam pierwszy raz to zjawisko, niedługo po odczytaniu wiadomości zwrotnej od Roberta.

Ten dzień naprawdę zapisze się w mojej pamięci na zawsze. 

Zeszliśmy już ze szczytu stroną słowacką, znacznie prostszą, łagodniejszą. Mój telefon koniec końców umarł od niskiej temperatury, więc nie mogłam się doczekać, gdy dotrzemy do schroniska i będę mogła odpisać na otrzymaną wiadomość od chłopaka z Dolinki Roztoki. Tyle emocji na raz!  „Czuje, że musimy pogadać”, „Daj znać, jak będziesz w okolicach Dolnego Śląska”, brzmiały mi w głowie treści z jego smsa. 

Tego wieczoru i w kolejne dni pochłonęły nas długie rozmowy i wzajemne poznawanie siebie. To jak się to później skończyło, większość z Was wie, szczególnie gdy śledzicie nasze wszystkie wspólne przygody na Instagramie:).

Niemniej pewnie część osób się zastanawia, dlaczego tamtego ranka przed Rysami, Robert tak po prostu zniknął przed śniadaniem.

Otóż schronisko jest miejscem, gdzie każdy z każdym zapoznaje się przy wielkich jadalnianych stołach. Jest tam piwo, placki ziemniaczane, wszyscy rozmawiają ze sobą i się koedukują w tematach górskich. Głównie przeważają opowieści kto jaki szczyt zdobył, gdzie był, co poleca… I właśnie podczas takiej rozmowy przy fajeczce, pod schroniskiem, mój kompan, Mateusz opowiadał Robertowi o mojej siostrze, a swojej żonie, właśnie per “żona”, jak to lubi z nią jeździć w góry, że oboje kochają góry, że żona lubi się wspinać (moja siostra jest w tym niesamowita!).

Wyszło przez to pewne nieporozumienie.

Widząc mnie w schronisku razem z Mateuszem, w górach, jeszcze po opowieściach jak przedzieraliśmy się razem przez rzekę, ile szczytów zdobyliśmy (dużo podróżowałam wspólnie z siostrą i Mateuszem), Robert połączył niefortunnie fakty i pomyślał, że Mateusz opowiada mu o nas, o mnie jako swojej żonie, z którą kochają góry i razem w nie jeżdżą! Jak mi później się przyznał, podobnie do mnie, zafascynował się moją osobą, dobrze odbierałam jego sygnały! Miał nadzieję, że porozmawia ze mną i się poznamy. Niestety, gdy usłyszał od Mateusza historię o „żonie” stwierdził, że zatem musi wyruszyć o świcie w powrotną podróż do domu.

Podobno jak otrzymał ode mnie wiadomość, aż usiadł z niedowierzenia! ❤️

Od tamtej pory nie było dnia byśmy nie pisali do siebie. Spotkaliśmy się jakieś półtora tygodnia później.

Dziś wiemy, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. A Robert pamiętał prawie każdy szczegół z naszego pierwszego spotkania, nawet kolor i napis bluzy jaką miałam, nawet deszcz, po którym weszłam. Ja szukałam tylko byle pretekstu, by go zaczepić, np. zapytać o drogę do suszarni, którą oczywiście nie dało się nie zauważyć w schronisku. Oboje wstydziliśmy się tego wieczoru podejść do siebie i pogadać, robiliśmy to „podchodami”. O mały włos mogliśmy stracić coś wielkiego, przez małe nieporozumienie. W ogóle mogliśmy nie trafić do tego schroniska. Nikt z nas tego nie planował. Los sam nas tam przegnał. I dziś wiemy, że nie bez powodu. A my jesteśmy prze-szczęśliwi.

Aha. Ręcznik nie był jego 🙂

6 odpowiedzi na “O Cypisku, który odnalazł szczęście”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *